
Dziś w okolicy godziny osiemnastej czasu przestawionego znalazłem metr od linii brzegowej jeziora kupkę liści o bliżej nieokreślonym odcieniu brązu. Przetrząsając ową stertę znalazłem coś w tym samym kolorze. To coś zidentyfikowałem dumnie jako larwa (i mam nadzieję, że to nie było błędne założenie), gdyż przypomniało mi swoistego czerwia. Jeśli jednak porównać tego jegomościa do jego teoretycznych braci, których wiele razy nabijałem na haczyk we wiadomych (bardziej ichtiologiczno-hobbystycznych) celach to coś tu się nie zgadza. Znane mi czerwie mają jakiś centymetr, może 1,5cm długości i są mlecznobiałe, ten oprócz innej barwy mierzył 3-4cm (wybaczcie mi tak wielką rozpiętość, ale wciąż się skracał i wydłużał pulsując przy tym żwawo i nie zdołałem oszacować maksymalnej długości) oraz wyglądał dużo groźniej przez pewnego rodzaju wypustki (tak, tak to te monstrualne cosie widoczne na zdjęciach).
kolor podałem, wielkość... też. Coś jeszcze? W domu po przełożeniu na kartkę na ciepłej podłodze zaczął się przemieszczać, wić, pulsować (ach jakie to uczucie, gdy sie go wzięło w palce... <<w rękawiczkach

A jeszcze jedno. Podrażniony wydzielał żółtawą ciecz (plamki widoczne wokół dwugroszówki).
Opis mam nadzieję, że wyczerpujący a oto zdjęcie:
Zapomniałem o pytaniu... Pytanie brzmi: Co to jest? Czy to rzeczywiście larwa? Czy moje porównanie do czerwia było dziecinnie wręcz naiwne?