A więc przejdźmy do historii. Dawno, dawno temu, tak może ze dwadzieścia (w razie potrzeby da się to sprawdzić w rodzinnych kronikach z dużą dokładnością), dzieciakiem będąc pojechałam z rodzicami w Pieniny, do Sromowców Niżnych. Zamieszkaliśmy w domu u flisaka (to akurat nic niezwykłego, w Sromowcach chyba wszyscy dorośli mężczyźni są flisakami), a w pokoju obok mieszkał pewien pan. Od słowa do słowa dowiedzieliśmy się, że pan jest entomologiem i - tutaj padło skomplikowane słowo, którego wówczas nie znałam, ale z perspektywy czasu jestem przekonana, że brzmiało ono "lepidopterolog". Pan wyjaśnił, że zajmuje się motylami i przyjeżdża w Pieniny (o ile pamiętam, mówił, że bywa tam regularnie co sezon), żeby badać niepylaki apollo, a w ramach tych badań łapie je i maluje im kropki na skrzydłach markerem. Niewykluczone, że opowieść była na moje - dziecka - potrzeby uproszczona i chodziło np. o numerowanie w ramach liczeń (o ile wtedy już to robiono). Ogólnie jego zajęcie wydało mi się fascynujące. Dostałam też od owego badacza wysuszoną hubę, którą wśród pamiątek z dzieciństwa mam do dzisiaj


