Korzystając jednak z chwili wytchnienia pomiędzy jedną robota a druga postanowiłem ją twórczo wykorzystać

Na początku czerwca tego roku wspólnie z Danielem Kubiszem (przedstawiać chyba nie muszę) oraz Łukaszem Kajtochem (taka dziwna hybryda genetyka-entomologa z silnym naciskiem na to pierwsze) oraz naszymi przyjaciółmi zza wschodniej granicy wyruszyliśmy na Ukrainę, aby zbierać materiały do grantu, a prócz tego oczywiście wszelkie inne „robactwo”.
Trasa wyprawy wiodła nas z Krakowa do Lwowa niezawodnym ukraińskim autokarem. Następnie, już w nieco większej kompanii, wyruszyliśmy pewnym dziwnym dla mnie pojazdem na południe w dolinę Dniestru, aż hen po mołdawską granicę. Podróż była niezapomniana

Na miejscu przez 5 dni eksplorowaliśmy murawy i inne kserotermicznopodobne tereny nad przepiękną dolinę Dniestru.
Upał był niemiłosierny...akurat trafiliśmy na pierwszą falę upałów jaka przetaczała sie przez ten region i proszę mi wierzyć, że łażenie w terenowych ciuchach po kserotermach w temperaturze niemal 35 st.C w cieniu nie należy do najprzyjemniejszych rzeczy z jakimi miałem do czynienia.
Wieczorem oczywiście integrowaliśmy się z naszymi ukraińskimi przyjaciółmi, było wesoło, a efektem naszej integracji był nowy podział Europy, wg którego po II Wojnie Światowej to nam ponownie przypadł nasze byłe wschodnie rubieże, podobnie jak duża część zachodnich autostrad, a naszym przyjaciołom ze wschodu wszystko, co na wschód od nich leży

Ukraińscy entomolodzy mają dość specyficzne podejście do pracy w terenie. Za każdym razem po przyjeździe na kolejne stanowisko, ubierali się terenowo, intensywnie zaopatrywali (jak my wszyscy) w niezbędne napoje chłodzące po czym wyruszali na ... ryby... Względnie, jeśli aktualnie nie łowili ryb lub chłodzili się różnymi chłodzącymi środkami, zażywali kąpieli w wodach wspomnianego Dniestru.
Opowiadać by dużo, niech zdjęcia pokarzą coś więcej. Niestety nie robiliśmy ich za dużo, jako że aparat nie poręczny podczas wspinania się na skarpy wszelakie.
Z entomologicznych doświadczeń wspomnę jedynie o pewnym dziwnym lesie, ni to grądzie ni łęgu, dusznym niczym tropikalna dżungla, gdzie wszędzie gdzie nie spojrzeć łaziły całe stada Gnaptor spinimanus niczym w naszych lasach Geotrupidae, aż momentami chrupało pod butem jak się szło w wysokiej trawie.
A resztę niech przybliżą zdjęcia
