Roman Królik pisze:Toż to elastyczna minucja

Dla mnie właśnie zaletą minucji jest to, że nie jest elastyczna. Praca czymś, co się wygina byłaby dla mnie równie komfortowa, jak jedzenie nożem i widelcem, ktęre mają sprężynę jako trzonek

. Ale potrafię sobie wyobrazić, że można się nauczyć pracować dowolnym narzędziem i uzyskiwać świetne efekty; widziałem nawet człowieka, który pięknie kaligrafowal japońskie
kanji pędzlem przymocowanym do łyżki koparki

.
To wszystko są sprawy indywidualnych preferencji. Jak już wielokrotnie pisaliśmy wcześniej (bo to przecież nie pierwszy taki temat), chodzi o efekt i racjonalne podejście do sprawy. Żadna różnica czym kto preparuje, może być włos z kupra dronta dodo albo dmuchawa z odkurzacza, byle okaz pozostał kompletny, nadawał się do oznaczenia i wyglądał estetycznie (i dla mnie akurat ta kolejność priorytetów jest ważna).
Będąc w Japonii byłem bardzo zdziwiony widząc setki tysięcy chrząszczy omalże wszystkich rozmiarów (od Ptiliidae po Lucanidae) w tamtejszych zbiorach muzealnych i prywatnych spreparowanych idealnie jeśli chodzi o układ nóg i czułków, ale przyklejonych na trójkąty (zresztą głową w drugą stronę niż się u nas przyjęło). Łamałem sobie głowę jak to możliwe tak przykleić okaz, żeby mu nogi i czułki nie obwisły. I okazało się, że prawie wszyscy tam preparują w ten sposób, że okazy najpierw suszą po rozłożeniu im przydatków (pod przykryciem, żeby się nie kurzyły), a dopiero potem przyklejają, przy czym kropla kleju jest nanoszona na wierzchołek trójkąta juz naszpilonego, a suchy okaz jest na nią przenoszony pęsetą. Szpilka biała z bardzo małym łebkiem, w gablocie pozycja okazu jest glową na północ, czyli trójkąt skierowany jest na zachód, a pod spodem etykieta długą osią w układzie północ-południe. I to jest japoński standard.
Z kolei Amerykanie maja tendencję do przyklejania okazów na trójkąty tak wąskie, że trudno je w ogóle nazywać trójkątami. W MHNG w Genewie duża liczba drobnych okazów jest przyklejona na wierzchołki trójkątów nie spodem, a bokiem, przy czym milimetr kartonu na końcu trójkąta jest zgięte pod kątem 90 stopni w dol. To jest też uniwersalna metoda przyklejania małych Dytiscidae w wielu dużych kolekcjach, przy czym koniec trójkąta jest wygięty pod mniejszym kątem, żeby zajmował połowę bocznej części spodu okazu, a sam okaz pozostał ułożony grzbietem do góry.
Długo można pisać o technikach preparowania na kartonikach, ale po obejrzeniu wystarczająco dużej liczby okazów i odwiedzeniu iluś tam wielkich muzeów nabiera się zwykle pewnego dystansu i właśnie ochrona okazu przed zniszczeniem staje się najważniejsza, a jak całość wygląda, czy to prostokąt, trójkąt, z liniami, bez linii, głową w lewo czy w prawo, to już nie jest aż takie istotne. Ja często jak mam bardzo dużo okazów tego samego gatunku (co jest częste w materiale z przesiewek) naklejam po kilka-kilkanaście na jeden, długi kartonik, poprzecznie w stosunku do jego długiej osi. Tak się nie powinno robić, bo przy jakimś głupim błędzie z oznaczeniem pojedynczego okazu w takim rządku trzeba będzie wszystkie odkleić, ale oszczędza to czas i (co ważne) miejsce w gablocie).
Rafał, nie ma się co obrażać, ja komentuję tylko to, co widzę. Więc nie pisz, co masz, a czego nigdy nie pokazałeś, bo wręcz oferowałeś do wymiany wyjątkowo źle spreparowany materiał. Ja bym się wstydził coś takiego pokazać, musiałbym najpierw przepreparować, żeby wystawić zdjęcie na forum. I już sam fakt, że tobie jest to obojętne, świadczy o dość niechlujnym podejściu do sprawy. I o to mi chodziło, bo przecież napisać "preparuję, jak potrafię" może każdy, nic to nie zmieni w mojej (i pewnie nie tylko mojej) ocenie. Jechałem kiedyś na Słowacji za panienką, która wlokła się 20 km/h i miała naklejkę "jedim ako možem"

. Można i tak, co kto lubi...
A "walka lepszego z gorszym" to akurat dla mnie osobiście jest ideał, cel, droga i filozofia życia, więc już w tym jednym, fundamentalnym miejscu, nasze drogi zdecydowanie się rozchodzą...
Paweł