Kiedy jeszcze pracowałem w LP, wraz ze znajomym komendantem Straży Leśnej patrolowaliśmy nocą tereny jednego z nadleśnictw w którym znacznie wzrosła liczba pożarów lasu. Niby naszym działaniem mieliśmy przepłoszyć ewentualnych podpalaczy co wydało mi się pomysłem dosyć dziwnym bo niby jak można to zrobić pyrkoczącym po dukcie maluchem

Ale wróćmy do tematu. Otóż ten to pan komendant, człowiek po Technikum Leśnym mający 50-tkę na karku i sporawy staż w służbie lasom, o mały włos by nas nie pozabijał kiedy przez otarte okno wpadł do malucha dyląż. Puścił rękami kierownicę i panicznie nimi wymachując próbował się obronić przed "napastliwym" owadem nie zdejmując jednak nogi z pedału gazu. Na szczęście nie krzyczał tak jak to dziecko z filmiku. Chwyciłem rękoma kierownice i tak jechaliśmy dopóki chrząszcz gdzieś nie spadł znikając z pola widzenia pana komendanta. Gdyby pan komendant jechał sam to hipotetycznie i pośrednio dyląż mógłby się stać jego zabójcą i to dopiero byłaby ciekawostka

Więc co tu się dziwić małemu dziecku
Pozdrawiam.
Witek.