
W tym roku chciałem odwiedzić kolejny kontynent, na którym mnie jeszcze nie było, mianowicie Australię. Jak wiadomo, żeby się tam dostać
trzeba spędzić wiele godzin w samolocie. Dlatego przed odwiedzeniem Aborygenów zahaczyliśmy o Tajlandię i Indonezję...

Plan naszej wycieczki wyglądał następująco: Tajlandia (Bangkok) 3 dni - Indonezja (Bali) 7 dni - Australia (Queensland) 8 dni - Indonezja (Jawa) 7 dni - Indonezja (Dżakarta) 3 dni.
Lecieliśmy z Krakowa przez Monachium bezpośrednio do Bangkoku. Tam zatrzymaliśmy się na 3 dni, żeby zwiedzić miasto i zobaczyć
najsłynniejszy na świecie "street food". Niestety zawiedliśmy się i to bardzo. Dużo lepszy "street food" był w Wietnamie i Malezji. Zdecydowanie
najlepszy natomiast był na Borneo w mieście Kota Kinabalu (targ filipiński).
Z Bangkoku polecieliśmy na tydzień na Bali. Najpopularniejsza pod względem turystycznym indonezyjska wyspa okazała się kolejnym niewypałem.
Jest strasznie zadeptana, zniszczona, panują tam wszędobylska turystyczna komercha. Jedynym plusem Bali jest wyjątkowo bogata baza hotelowa.
Tylu dobrych hoteli w jednym miejscu nie ma chyba nawet w Nowym Jorku

Pierwsze kilka dni spędziliśmy w hotelu przy morzu. (Hotel Conrad, polecam!). Następnie udaliśmy się do centralnej części wyspy, w okolice miasta Ubud.
Zatrzymaliśmy się w hotelu Padma (wyśmienity!!!) z pięknym bardzo dużym terenem. Hotelowe ścieżki po lesie mają ładnych kilka kilometrów! Na samym
końcu jest wąwóz przez który płynie urokliwa rzeczka. Podczas codziennych nocnych spacerów sfotografowałem trochę balijskiej fauny.