Przepraszam za niedotrzymanie słowa i dzień opóźnienia, jednak etykietowanie pochłania

Cieszę się, że moje opowieści podobają się i dziękuje za miłe słowa. Zachęcam do lektury młodszych, niedoświadczonych i "wydyganych" entomologów, bojących się podejmować wyprawy w nieznane. B. tesserula dopisywała, była średnio liczna. Znacznie więcej było R. maculata'y
Dzień trzeci.
Wieczorem pozornie opustoszała Cisna, rano bardziej tętniąca życiem mieścinka. Chwila na oddech porannym bieszczadzkim powietrzem z balkonu schroniska, wstępne zapoznanie z możliwymi granicami do przekroczenia i uświadomienie sobie jakim utrudnieniem jest obecność Ukrainy po za granicami schengen (nie mówię tu o tańszych papierosach czy alkoholu

) Po prostu okazało się, że musimy nadrobić sporo km cofając się do przejścia za Radoszycami jeśli mnie pamięć nie myli.
Dzień szykował się cudownie, lekkie słoneczko z rana, ale jak to w przyrodzie bywa wszystko musi dojrzeć. Jedyna gwiazdka w naszym układzie słonecznym, po przekroczeni granicy zaczęła pluć żarem w nas. Mimo białego koloru auta siedzieliśmy w gorącej konserwie.
O słońcu jeszcze wspomnę, tymczasem przejazd przez granicę mnie lekko zszokował jako młodego kierowcę. Brak niektórych znaków typu "teren zabudowany", obecność: "Zone ...".
Nie czuję się najlepszym kierowcą więc zwykłem patrzeć co robią inni. Przyczepiłem się do jakiegoś auta, obserwowałem z jaką prędkością co i jak. Nie zgubiliśmy się, znaki dobrze wskazywały kierunki. Przemierzaliśmy Słowację obserwując rzeszę cyganów, znacznie mniej Słowaków. Widok spalonej słońcem trawy nie wróżył nic dobrego dla naszych obserwacji entomologicznych.
Nie pasował nam już sam fakt bardzo małej ilości kwitnących baldachów, większość przekwitła. Co południe to południe, nachylenie stoków, lasy głownie na wzgórzach i górach. Widoki ładne, jednak od środka nie jest to tak fascynujące jak od polskiej strony.
Ładne widoczki były na plarzy przy jeziorze Zemplínska Šírava.

W końcu po około 150km podróży (co najśmieszniejsze po prostej wychodzi bagatela 60km, czyli blisko 3 razy mniej! Magia gór...) Dotarliśmy do parkingu (2€/h, dla porównania w Polsce 2zł

) I piechotką w górę.
Podziwialiśmy stare lasy, zwiedziliśmy słowackie Morskie Oko. Piękna woda, ryby ciekawskie i wygłodniałe niczym kojoty

Owadziarsko teren opustoszały, w pniach jakieś otwory wylotowe były przy szlaku ale bez szału. Niebywałe wrażenie robiły wielkie buki, zatopione w jeziorze w skutek wymywania brzegów. Gdy napatrzyliśmy się na wodę, Wujek zrobił zdjęcia postanowiliśmy odwrót. Powrót do ojczyzny był męczący ale już w Polsce mieliśmy ulgę w cieniu gór.
Przy wjeździe do "nas" podirytował mnie pewien fakt. Słowacy mieli tablice w Polsce nt. polskich znaków, ograniczeń prędkości itp. Oni czegoś takiego nie umieścili przy granicy Słowackiej...
Na składnicy zaraz po polskiej stronie rzadki widok kopulująca parka M. galloprovincialis. I obaliłem mój kolejny mit. Wydawało mi się, że w cieniu, popołudniu jedynie mogę katar złapać okazuje się z lekka inaczej. Po dziennym upale popołudniami sporo kóz wychodziło na kwiaty, sągi.
Nocleg zaplanowaliśmy w Wetlinie, po drodze sprawdziliśmy stosy czy o tej porze dnia coś siedzi. Nic ciekawego, ilości też głowy nie urywały...
W Wetlinie okazało się, że skromne budynki mają skromne ceny. Tu było najtaniej. Po zarezerwowaniu miejsca na noc, wieczorem wzięliśmy prowiant

i poszliśmy na nocne obserwacje. Tym razem bardziej owocne. Ale nie zdradzę wszystkiego, Adam uzupełni

W Smerku zjedliśmy porządną kolacje, pogawędziliśmy i postanowiliśmy wracać. Mając smaka na jakiś dobry trunek energetyczny, w Wetlinie odwiedziliśmy pewien Pub. Świat jest mały, Polska tym bardziej. Adam spotkał znajomych, pograliśmy w piłkarzyki i tak oto mijał wieczór ostatni w Bieszczadach...
Jak zwykle miało być krótko i konkretnie. "Krótko" uciekło oknem, natomiast "i" wyszło drzwiami. Pozostaje pytanie czy "konkretnie" mi nie wyleciało przez komin.
CDN...
