Witam wszystkich biorących udział w tej niezmiernie ciekawej dyskusji.
Ja, jeżeli dobrze pamiętam, nie miałem wielkich problemów. Gdy miałem 4 latka zainteresowałem się mrówkami. Nie pamiętam wszystkiego dokładnie, ale wiem, że moja mama zawsze jakiś słoik znajdowała, a ja wtedy do niego ziemię, i te biedne mróweczki z podwórka do słoika, oddzielając od kolonii. Teraz tak mi trochę ich szkoda, no, ale ja byłem wtedy tylko dzieckiem. Wiele ich nie brałem, po zdobyciu jakiej-takiej wiedzy na owy temat (gdy miałem 5-6 lat) zbierałem młode królowe, kiedy latały. Nie pamiętam, co z tym robiłem, ale wiem, że słoik miałem wtedy w domu. Jednakże nikt nie protestował, może dlatego, że wtedy moje zainteresowanie ograniczało się do tego 1 słoiczka. Później (1 klasa SP) zaczęły się motyle. U babci znalazłem 1 w swoim życiu gąsienicę kapustnika. Ale wyniosłem się z całą "hodowlą" (dalej 1 słoik) na dwór. Na wiosnę następnego roku dostałem faunabox po jakimś gryzoniu. Trzymałem raz na dworze, raz na przedpokoju w domu. Jednak wszyscy domownicy przyjmowali to bardzo spokojnie. Raz tylko mama się na mnie wściekła, jak stłukłem słoik z tym wszystkim w domu, kazała mi to wywalić na dwór. 2 dni później dalej mogłem prowadzić hodowlę

Kilka razy mi coś wylazło, ale nikt nie krzyczał. Zdarzyło się nawet, że x gąsienic kapustnika przepoczwarczyło się na ścianie, biurku oraz na suficie w pokoju. Mama się cieszyła razem ze mną, kiedy wykluły się z nich motyle

Miałem tego coraz więcej z każdym rokiem, ale rodzice lubili, jak im jakiegoś pięknego, świeżo wyklutego owada przyniosłem. W 1 klasie gimnazjum jednak się coś zmieniło. A mianowicie, zacząłem trzymać część hodowli w domu. Aktualnie mam tego bardzo dużo, trzymam w swoim pokoju chyba jakieś 75% hodowli, reszta na dworze. Lecz w tych 75% znajdują się wilczomleczki, które rozpoczęły wędrówki w celu znalezienia dogodnego miejsca na przepoczwarczenie. Nawet nie wiedziałem, ile mam nieszczelności w klatce, w której je trzymam. Wstaję rano, na podłodze z 5 gąsienic. Mało im jednak mojego pokoju! Wyłażą na cały dom, a rekordzista rozpoczął budowanie oprzędu na tarasie

Jednak mama, tata, jak i starszy brat przyjmują to bardzo spokojnie. Mówią tylko "Grzesiu, coś ci znów uciekło/nawiało".
No, więc to taki opis mojej hodowli. A co na to rodzina? Jak już powiedziałem-bardzo spokojni, mama nawet raz karmiła mi gąsienice atlasa. Gdy pokazuję jej jakieś larwy ciekawe, to się nimi zachwyca, najbardziej podobały się jej chyba Antheraea pernyi oraz Acherontia atropos. Do brudnic się jednak dalej przekonać nie może

Możliwe, iż takie podejście do mojej hodowli wynika z tego, że mama jest nauczycielem biologii
Tata w stosunku do mojego "fioła" nastawiony jest raczej neutralnie, lecz gdy coś porabia przy lampie, i jakiś "wariat" mu przyleci, to łapie go dla synka.Również przywozi mi z pracy kartony na klatki
Brat zrobił mi lampę do łowów

Babcia nastawiona jest do hodowli niczym neutron do protona. Jedyną osobą, która ma coś przeciw jest mój dziadek. "Wziąłbyś to zostawił, pszczoły byś zaczął trzymać, a z tych motyli, to nic nie masz". Jednak już się przyzwyczaił, jak jestem u niego i babci, to mogę to trzymać, byleby mu do domu nie wlazło
Jak widać rodzinkę mam całkiem przyjemną

Szczególnie podziwiam rodziców, za to, z jakim spokojem podchodzą do tych wilczomleczków łażących po podłodze.