ETYKIETOWANIE OKAZÓW W ZBIORZEOgólnie na początek Każdy złowiony okaz powinien zostać zaetykietowany. W przeciwnym razie traci swoją wartość naukową. Ernest Mayr - autor doskonałej, choć trącącej już miejscami myszką pracy metodologicznej "Podstawy systematyki zwierzat" pisze, że niezanotowanie podstawowych danych już w terenie jest potencjalnym źródłem omyłek. Przy intensywnej, trwającej miesiącami eksploracji terenu w czasie wypraw naukowych ma to z pewnością swoje uzasadnienie. Istnieje powiedzenie, że etykietka jest ważniejsza od samego okazu. Można to odczytać z przymrużeniem oka jako żart, ale nie tak znów do końca, bo preparat pozbawiony jakichkolwiek danych może okazać się bardzo często nie do oznaczenia i nadaje się co najwyżej do tego, by oprawiony w ramki zawisnąć na ścianie, stając się wątpliwej jakości i smaku ozdobą. Etykietka powinna być biała, zrobiona z bezdrzewnego, dość grubego papieru o grammaturze przynajmniej 160 g/metr kw., wypisana dobrej jakości tuszem, bądź wydrukowana metodą druku tradycyjnego. Coraz częściej sporządzamy sobie etkietki sami przy pomocy drukarki komputerowej. Papier powinien być trwały, pismo bądź druk wyraźne, a użyty do tego tusz odporny na działanie czasu. Pięćdziesięcioletni okres absolutnie nie powinien wpłynąć na jej czytelność. Jakie dane umieszczamy na etykietce? Z pewnoscią nie wzorujemy się na niektórych zbieraczach z USA, którzy piszą "89 mila autostrady A-12". Pierwsza lepsza reorganizacja nazw dróg czyni wiele naszych lat pracy nieprzydatnymi. Na etykietce powinno znajdować się:
Wysokość nad poziomem morza (m n.p.m.) Wielu kolekcjonerów słusznie podaje także i wysokość nad poziomem morza, co można zrobić na kilka sposobów (często jest to jedna z najważniejszych informacji) ; oraz niektóre okoliczności dotyczace złowienia: na przykład fakt, że okaz przyleciał do światła. Zapis na etykietce to swego rodzaju walka. No bo trzeba na małej przestrzeni upchnąć wypisane dość dużymi literami (nie warto używać pisma mniejszego niż 4 punkty) sporo informacji. I najlepiej gdyby upchnąć to wszystko w czterech zwyczajowych linijkach, mniej ważne dane przenosząc na drugą etykietkę. O miejscu połowu pisał swego czasu czeski cerambycidolog: Milan Slama. Chodzi o to, że zbyt ogólnikowe określenia są niewystarczające dla celów naukowych (np."Bieszczady", albo nawet "Warszawa"), podobnie jak podawanie zbyt małych czy nagminnie powtarzających się miejscowości (Ciebłowice, Zarowie, Wólka). Istnieje też problem zbyt dokładnego etykietowania owadów (o czym pisał Jerzy M. Gutowski). Chodzi o to, że Czasem zdarza się, że niezbyt uczciwi entomolodzy w obawie przed złowieniem okazów także i przez swoich "kolegów", przekłamują miejsce połowu, by zmylić potencjalną konkurencję. Pachnie to na odległość małostkową chęcią "ja mam, a ty nie", a nie zrozumieniem potrzeby ochrony populacji lokalnej. Przy określaniu położenia stanowiska możemy sobie pomóc na dwa sposoby. Pierwsza to pisanie na etykietce kodów UTM (Universal Transverse Mercator), druga to podanie współrzędnych geograficznych. Siatka UTM to siatka o boku 10 km. (w przybliżeniu: ziemia nie jest nawet kulą i poprawki są nieodłączne, ale nie o tym tutaj teraz pisać). Poprzez podanie kombinacji dwu liter i dwu cyfr (np. DB 41) zyskujemy pewność, że nawet tak pospolita w Polsce nazwa jaką jest Marysin, to właśnie ta, w której rozbiliśmy obóz, a nie inna, położona kilka kilometrow dalej. System ten ma wielu zwolenników, ale poza Polską stosowany jest rzadko. W dzisiejszych czasach coraz częściej standartowym wyposażeniem zoologa staje sie odbiornik GPS.
I jeszcze kilka uwag na koniec. Jeśli otrzymujemy od kogoś okazy zaetykietowane, starajmy się zachować oryginalną etykietkę. Okaz z różnych wzgledów możemy przepreparować, ale oryginalna etykietka niech pozostanie. Następnie: problem spójności językowej wewnątrz etykietki. Bo możemy napisać ją po polsku, bądź używając nazw zlatynizowanych, czy (jak to robi wiele zbieraczy) po angielsku. Zatem jeśli na początku będzie POLAND to niech dalej pisze Bajorko near Lublin , i oczywiście nie leg. a coll. Jeśli etykietka jest 'po łacinie' to: POLONIA, ale Bajorko ad Lublin i leg . Problem etkietek "zlatynizowanych" jest nadto dość skomplikowany, bo trzeba wiedzieć, że gdy złapiemy okaz w Portugalii piszemy LUSITANIA, a we Francji: GALLIA A co z okazami wyhodowanymi? Wciąż trwa spór o to, co wpisać: czy datę znalezienia materiału hodowlanego, czy datę wylęgu, czy obie naraz? Data znalezienia jakiegoś badyla jest mało ważna, zmienione warunki hodowlane sprawiają, że okazy mogą wykluć się w środku zimy i data ta jest też niezbyt przydatna. A w całym sporze zgubiło się to, co najważniejsze. Wielu entomologów nie podaje z jakiego gatunku rośliny wyhodowali okazy! Nadesłał p.Grzegorz Banasiak:
druga:
Jeśli okaz wykluwa się zimą, to informacja o tym także jest ważna. Jest to wiadomość dla hodowców, że okaz można "przyśpieszać", że wczesna wiosna może przyspieszyć pojawienie się tego gatunku. Zawsze hodowla w domu powoduje zmianę warunków hodowlanych i "zawirowania" w stosunku do warunków naturalnych. Data znalezienia "badyla" także jest ważna, pozwala ustalić więcej szczegółów o bionomii gatunku. Brak rośliny żywicielskiej na etykietkach jest znaczącym brakiem w danych na etykietkach. Jeśli roślina jest znana taką informację należy koniecznie umieścić, często informacja taka umożliwia pewniejsze oznaczenie. I jeszcze smakowity kąsek na koniec. Etykietka powinna być z grubsza odczytywalna z poziomu zamkniętej gabloty, która przecież może być dodatkowo oklejona, bo w domu niepodzielnie królują mrówki faraona. Tymczasem w związku z szerzącym sie zwyczajem używania coraz większych kartoników, często niemożliwym staje sie wogóle ujrzenie etykietki. Należałoby zastanowić sie czy pewnym wyjściem nie jest metoda stosowana przez naszego szwedzkiego kolegę, który najpierw nabija na szpilkę "patrię" czyli etykietę z miejscem złowienia, potem etykietkę determinacyjną, a na końcu (powiedzmy) Titanusa przyklejonego do kawałka tektury. Czy etykietka powinna mieć ramkę. Nie można ingerować w osobiste upodobania kolekcjonera, jesli nie zmieniają one istoty rzeczy. Mogę tylko wspomnieć, że kiedyś w Danii pokazano mi gablotę pełną małych ryjkowców. Wszystkie były opatrzone etykietkami w ramkach. Jaki był skutek? Widziałem około 800 kropeczek w rameczkach, nie mogłem się skupić, rozbolała mnie głowa tak, że odstapiłem od dalszego oglądania kolekcji. Szczepan Ziarko & Jacek Kurzawa, 3.01.2004
|