Konsultacja naukowa w programach przyrodniczych
- J. Tatur-Dytkowski
- Posty: 682
- Rejestracja: sobota, 23 kwietnia 2005, 11:09
- Lokalizacja: Warszawa
Konsultacja naukowa w programach przyrodniczych
Niedawno na tvp1 miałem okazję obejrzeć film przyrodniczy z cyklu "Dzika Iberia". Całość, jak zwykle trzymała poziom za jednym wyjątkiem. Moje pierwsze, poważne wątpliwości wzbudziła para błędnie oznaczonych łowików z gatunku Asilus barbarus. Akurat przywykłem, że Asilidae bywają mylone międzygatunkowo, czasem nawet miedzy rodzinami. W tym przypadku ktoś postanowił oznaczyć je jako muchówki z gatunku "Lucilia coeruliviridis". Proszę spojrzeć w sieci, jak wyglądają oba gatunki i wyciągnąć wnioski. Kompletnie już mnie rozwaliła dalsza opowieść o cyt. "małym jelonku z rodziny jelonkowatej". Moje zainteresowanie, jak sinusoida, po chwilowym spadku natychmiast wzrosło. Słucham dalej, i znów cytuję "dziś ostatnie popułudnie lata, gdy dębosz żukowaty stara się nie być gatunkiem zagrożonym". Pomijając polszczyznę i dobór słów, proszę sobie wyobrazić, że ów Aesalus scarabaeoides (dębosz żukowaty) okazał się parą kopulujących jelonków rogaczy. Rzeczywiście mały ten jelonek z rodziny "jelonkowatej", można by rzec, że najmniejszy w Europie! Mój wniosek - ktoś kompletnie olał temat, strzelanie z oznaczaniem na ślepo bez jakiejkolwiek weryfikacji, choćby po obrazkach w google. Oczywiście usilnie wyczekiwałem na koniec odcinka, by poznać nazwisko delikwenta, co tak ochoczo owady oznaczał, jednak o konsultacji naukowej nie powiedziano ani słowa. Mam bardzo duży sentyment do popołudniowych programów przyrodniczych jedynki. Zdjęcia z reguły są przepiękne a godziny emisji z rzadka pozwalają na ich obejrzenie. Niemniej jednak po ostatnim doświadczeniu ze znacznym dystansem będę traktować wszelkie informacje tam zawarte, w szczególności dotyczące grup, na których się po prostu nie znam.
- Wujek Adam [†]
- Posty: 3305
- Rejestracja: środa, 30 maja 2007, 20:17
- UTM: DC98
- Specjalność: Cerambycidae
- Lokalizacja: Warszawa
Re: Konsultacja naukowa w programach przyrodniczych
Konsultacje filmów popularno-naukowych niekiedy traktowane są jako niezła fucha.
Osoby odpowiedzialne za tłumaczenie (filmowi twórcy znacznie rzadziej) sięgają po kogoś z tytułem naukowym - najlepiej profesorskim, a przynajmniej doktorskim - i powierzają mu merytoryczny nadzór nad materiałem, niestety bez wnikania, czy dany naukowiec jest faktycznym specjalistą od danej grupy organizmów. I to poniekąd nie dziwi, choć zdumiewającym i niepokojącym jest fakt, że niektórzy, częstokroć utytułowani, przyrodnicy podejmują się roli konsultanta czegoś, o czym mają niewielkie pojęcie.
Z takimi praktykami miałem styczność osobiście niejednokrotnie. W pewnym filmie przyrodniczym spotkałem się z "niewielką" pomyłką dotyczącą ewolucji chrząszczy, gdzie data powstania tej grupy owadów rozmijała się z datą honorowaną przez naukę o drobne 300 milionów lat. Z tego filmu dowiedziałem się też, że największym wrogiem kozioroga dębosza są ptaki owadożerna, a wśród nich... bocian.
Na szczęście nie wszystko jest w ten sposób skonsultowane.
Przykładem profesjonalnej, rzetelnej przyrodniczej roboty są np. filmy Marka Kozłowskiego, który od okresu koncepcyjnego, przez produkcje, do postprodukcji i konsultacji uparcie i wnikliwie kontaktuje się z wszystkimi specjalistami, którzy mogą mu pomóc w fachowym przedstawieniu tematu.
Lecz cóż na to poradzić, że nie każdy popularyzator wiedzy przyrodniczej podąża jego drogą?
Osoby odpowiedzialne za tłumaczenie (filmowi twórcy znacznie rzadziej) sięgają po kogoś z tytułem naukowym - najlepiej profesorskim, a przynajmniej doktorskim - i powierzają mu merytoryczny nadzór nad materiałem, niestety bez wnikania, czy dany naukowiec jest faktycznym specjalistą od danej grupy organizmów. I to poniekąd nie dziwi, choć zdumiewającym i niepokojącym jest fakt, że niektórzy, częstokroć utytułowani, przyrodnicy podejmują się roli konsultanta czegoś, o czym mają niewielkie pojęcie.
Z takimi praktykami miałem styczność osobiście niejednokrotnie. W pewnym filmie przyrodniczym spotkałem się z "niewielką" pomyłką dotyczącą ewolucji chrząszczy, gdzie data powstania tej grupy owadów rozmijała się z datą honorowaną przez naukę o drobne 300 milionów lat. Z tego filmu dowiedziałem się też, że największym wrogiem kozioroga dębosza są ptaki owadożerna, a wśród nich... bocian.
Na szczęście nie wszystko jest w ten sposób skonsultowane.
Przykładem profesjonalnej, rzetelnej przyrodniczej roboty są np. filmy Marka Kozłowskiego, który od okresu koncepcyjnego, przez produkcje, do postprodukcji i konsultacji uparcie i wnikliwie kontaktuje się z wszystkimi specjalistami, którzy mogą mu pomóc w fachowym przedstawieniu tematu.
Lecz cóż na to poradzić, że nie każdy popularyzator wiedzy przyrodniczej podąża jego drogą?
-
- Posty: 1783
- Rejestracja: czwartek, 1 listopada 2012, 22:10
- UTM: FB 17
- Specjalność: Araneae_Opiliones
Re: Konsultacja naukowa w programach przyrodniczych
Problem faktycznie jest i to znacznie większy. Począwszy od tłumacza
a skończywszy na konsultacjach merytorycznych/naukowych.
Rację ma Adam, pisząc o "fuchach", i niestety fatalna jakość tłumaczenia
i brak jakiegokolwiek nadzoru naukowego są domeną kanałów popularnonaukowych
w Discovery, National Geographic... , a na pewno nie wyłapuję błędów w źle
nazwanych gatunkach błonkówek czy muchówek;-).
A co do nadzoru naukowego, to redakcje/twórcy "lecą po kosztach"; a dwa, że
czasem robi się jakiś nadzór , a oni i tak puszczą to bez wszystkich propozycji,
bo to "za naukowe/nudne". Mówię to akurat z perspektywy autoryzacji wywiadu/tekstu
popularyzatorskiego, które poszły, tak jak poszły z błędami, a moje uwagi zostały
w większości "olane", aż wstyd się przyznawać, że było się "konsultantem/udzieliło
wywiadu"...
a skończywszy na konsultacjach merytorycznych/naukowych.
Rację ma Adam, pisząc o "fuchach", i niestety fatalna jakość tłumaczenia
i brak jakiegokolwiek nadzoru naukowego są domeną kanałów popularnonaukowych
w Discovery, National Geographic... , a na pewno nie wyłapuję błędów w źle
nazwanych gatunkach błonkówek czy muchówek;-).
A co do nadzoru naukowego, to redakcje/twórcy "lecą po kosztach"; a dwa, że
czasem robi się jakiś nadzór , a oni i tak puszczą to bez wszystkich propozycji,
bo to "za naukowe/nudne". Mówię to akurat z perspektywy autoryzacji wywiadu/tekstu
popularyzatorskiego, które poszły, tak jak poszły z błędami, a moje uwagi zostały
w większości "olane", aż wstyd się przyznawać, że było się "konsultantem/udzieliło
wywiadu"...