Namibia wymaga od obywateli Polski wiz. Ponieważ nie ma w naszym kraju ani ambasady ani konsulatu, należy załatwiać wszystkie sprawy minimum na miesiąc przed planowanym wylotem za pośrednictwem placówki w Berlinie lub Moskwie. My wybraliśmy pierwszą opcję.
Namibia charakteryzuje się straszliwą biurokracją. Wniosek wizowy to kilka stron drobiazgowego tekstu, w którym należy odpowiedzieć na wiele pytań (choćby o zakażenie wirusem HIV, karalność itp.) zawrzeć swój plan podróży z adresami i telefonami, poświadczyć odpowiednią ilość gotówki na czas pobytu, pokazać bilety na odlot i informację o wynajęciu samochodu. Robi się z tego spore „tomiszcze”. Dodatkowo, z wysyłanymi papierami, przesyłamy paszporty i 5 Euro za odesłanie dokumentów. Standardowa wiza kosztuje ok. 80 Euro. Choć brzmi to strasznie, wypełnienie papierków jest tylko formalnością. Niemiecka ambasada Namibii załatwia wnioski szybko i jest z nimi doskonały kontakt.
Po Namibii można podróżować z biurem podróży, po „lodżiach”, jest to jednak droga opcja. My wybraliśmy najtańszą – wypożyczyliśmy samochód 4x4, zabraliśmy ze sobą namioty i śpiwory oraz część aprowizacji (dania instant, troszkę konserw i liofilizowanego jedzenia). Warto mieć ze sobą kuchenkę na paliwo ciekłe i jak się okazało, czajnik elektryczny
![Smile :)](./images/smilies/icon_smile.gif)
W Namibii nie wolno poruszać się po drogach po zmroku, a przynajmniej robi się to na własną odpowiedzialność – możliwość kolizji ze zwierzętami jest bardzo duża. Nie można biwakować poza wyznaczonymi miejscami, zwłaszcza w parkach narodowych, dlatego rytm naszej podróży wyznaczały odcinki, które można było pokonać za dnia. Kempingi mają najczęściej bardzo dobry standard. Typowe stanowisko ma własne źródło wody, prądu (koniecznie trzeba mieć ze sobą przejściówkę Typ D – dawna angielska), miejsce do grillowania i często zacienienie w postaci drzewa. Na kempingach są toalety i prysznice z ciepłą wodą i przeważnie basen (niestety z ilością chloru, którego nie powstydziłaby się niemiecka armia w czasie Pierwszej Wojny Światowej
![Very Happy :D](./images/smilies/icon_biggrin.gif)
Drogi w Namibii to poza głównymi trasami, wąskimi, ale świetnie utrzymanymi, łączącymi największe miasta, przeważnie gruntowe lub piaszczyste trasy. W sezonie jest na nich spory ruch, zwłaszcza w okolicach popularnych wśród turystów. Ichniejszym latem (czyli naszą zimą) bywa na nich dość pusto. Bywały odcinki, gdzie na ponad 150 km nie napotkaliśmy ani jednego samochodu. Podobno na niektórych trasach trafia się wtedy ktoś raz na kilka dni. Należy zatem tankować przy każdej sposobności „pod korek” (stacje czasem są tylko na mapie) i zawsze mieć ze sobą zapas wody i prowiantu. Na piaszczystych odcinkach można „popłynąć”, zwłaszcza przy większych prędkościach. Bez samochodu z napędem na cztery koła nie warto zjeżdżać z głównych tras. W sumie pokonaliśmy blisko 5000 km, ruchem lewostronnym, po asfalcie, kamieniach i piasku. Zaliczyliśmy tylko jednego flaka, pod sam koniec podróży.
Ludzie tutaj są całkiem OK. Pomijając wspomnianą biurokrację (np. przy każdej atrakcji i zakupie biletów lub meldowaniu się, podajemy w kasie wszystkie nasze dane, numer samochodu, cel dalszej podróży itp.) da się przeżyć. Musimy jednak pamiętać, że niemal każdy chce tu na turyście zarobić. Jeśli znienacka ktoś pomaga tobie włożyć coś do bagażnika, odprowadza wózek przed sklepem, pędzi na stacji wyczyścić szybę, pokaże dobre miejsce na rozbicie namiotu na kempingu, nie robi tego za darmo. Nazywaliśmy to „podatkiem od białego człowieka” i jest praktykowane niemal na każdym kroku. Miejscami bywa to męczące, ale gdy się zobaczy biedę w niektórych rejonach kraju, jakoś aż tak nie przeszkadza.
Większość turystów wybiera Namibię za swój cel latem, czyli miejscową zimą. Jest to sucha pora i łatwiej wtedy obserwować zwierzęta (siedzą niemal bez przerwy przy wodopojach). Północ kraju jest też wolna od malarii, co jest nie bez znaczenia. My wybraliśmy czas poza sezonem. Jest ciut taniej, mniejszy ruch, a część terenów jest sucha o każdej porze roku. Nawet na północy komarów było jak na lekarstwo, więc nie narzekaliśmy. No i dzień jest znacznie dłuższy, a noce nie są zimne. Można było ganiać po pustyni w samym podkoszulku.
Zwierzęta. Jeśli wyobrażacie sobie Afrykę na podstawie obrazków z National Geographic, to nie wygląda to tak ładnie. Większość kraju jest pogrodzona i zamieniona w pola uprawne lub prywatne pastwiska / łowiska… oczywiście tam, gdzie nie ma piasku. Zwierzęta ganiają luzem tylko na terenach parków narodowych i tam należy mieć się na baczności. W Etosha National Park nie wolno opuszczać samochodów – ryzyko napotkania lwa, hieny, geparda, leoparda lub innego futrzaka. W pozostałych rejonach można natknąć się na skorpiony, pająki i tym podobną menażerię. Największe zagrożenie to zatem wspomniana malaria i wścieklizna roznoszona nawet przez dość małe futrzaki. W porze suchej bezkręgowców jest bardzo mało, my mieliśmy okazję napotykać ich całkiem sporo. Szkoda, że nastawiliśmy się głównie na fotografię krajobrazową i przyrodniczą. Okazało się, że tematów do makro było tam więcej niż przypuszczaliśmy. Ponieważ najwięcej działo się po zmroku, brak lamp dał się odczuć bardzo mocno i większość zdjęć nocnych to dokumentacyjne „pstryki”.
Namibia powala swoim pięknem. To kraj pustynny, ale pozornie nudny piasek, o różnych porach dnia, na różnych terenach, w różnym świetle, ożywa. Wiatr, tylko nadaje dynamikę temu procesowi. Niezwykłe formy eoliczne, przedziwne skały, endemiczne gatunki roślin i zwierząt, surowość klimatu, wszystko to powoduje, że zderzamy się z zadziwiającą przyrodą, tak odmienną od tego co możemy zobaczyć w Europie.
Poniżej garść pocztówek i zwierzaków z naszej wyprawy. Tradycyjnie, nie łapaliśmy okazów do kolekcji, starając się uchwycić tylko to, co mogliśmy na zdjęciach. W naszej ekipie mieliśmy też rocznego malucha, stąd również musieliśmy odpowiednio ustalać pewne priorytety przy planowaniu podróży. Zamiast brać więcej sprzętu foto, trzeba było obładować się pieluchami i innymi wynalazkami tego rodzaju
![Wink ;)](./images/smilies/icon_wink2.gif)