
od zeszłego roku walczę z gryzkami w małym mieszkaniu (30m2). Pojawiły się kiedy zacząłem w okresie letnio/jesiennym zamykać okna, bo pojawił się problem w postaci sąsiada palacza. Prawdopodobnie przez to zwiększyła się wilgotność w mieszkaniu (głównie w łazience) i zaraz potem wylazły gryzki w ilości inwazyjnej. Walczyłem z nimi dzielnie parę miesięcy przez:
* regularne sprzątanie (odkurzanie, przecieranie ścian wodą z octem, ścieranie kurzu)
* zmniejszenie wilgotności (w pokoju zamontowałem oczyszczacz powietrza, działa 24/7, pokazuje obecnie wilgotność nie więcej jak 45%, najczęściej jest poniżej 40%)
* odkurzanie ścian i zakamarków raz na tydzień
* chowanie wszystkiego co może być dla nich pożywką (pakuje jedzenie w woreczki strunowe)
i... gryzki prawie znikły, co jakiś czas (raz na parę tygodni) jakieś sztuki zobaczyłem i ubiłem, ale tak to było OK.
Niestety nadszedł czas cieplejszych dni, rury w łazience nie są już grzane i pomimo ciągłego wietrzenia w łazience jest delikatna wilgotność (ale nie duża, wanna i ubrania szybko schną). W rezultacie gryzki znowu się rozmnożyły i brak mi już sił... Serio, no ile można, przecież nie będę 2x dziennie odkurzał i ścierał ścian. Na razie nie widzę ich w pokoju, głównie łażą w łazience, ale tak mnie to dobija, że zastanawiam się nad przeprowadzką, boję się tylko, że pójdą ze mną w nowe miejsce. Jest na nie jeszcze jakiś sposób? Chemii nie chcę, bo z tego co czytałem nic nie daje, gryzki chowają się bardzo głęboko i wystarczy, że przeżyje jedna samica, która jest w stanie złożyć 100-200 jaj, więc to taka syzyfowa robota. Czy ja mogę jeszcze coś zrobić w zakresie normalnych, profilaktycznych działań?