Mentalność entomologa
: poniedziałek, 3 września 2012, 10:50
Wiecie że my – tworzący zbiory motyli – mamy dziewiętnastowieczną mentalność?
Już wyjaśniam o co chodzi.
Od dawna interesowałem się motylami dziennymi ogólnie rzecz biorąc Europy Zachodniej, a w szczególności Wysp Brytyjskich. Niedawno zacząłem też analizować faunę nocnych. Dość ciekawe wyniki (rozbieżności między tym co u nas pospolite/rzadkie a u Brytyjczyków) zachęciły mnie do skontaktowania się z tamtejszymi entomologami. Wiele osób już wcześniej znałem więc zawsze mogłem liczyć na opinię w różnych sprawach. W ubiegłym tygodniu odkryłem jednak coś, co ich niezwykle różni chyba od całej reszty Europy.
Wiecie zapewne że z dziennymi w Wlk. Brytanii nie jest najlepiej. Powstały specjalne organizacje (np. National Trust) które specjalizują się w ochronie przyrody. Prowadzi się na szeroką skalę programy restytucji i reintrodukcji (słynna reintrodukcją modraszka ariona, który wyginął w 1979, oraz przeplatki aurinii, która w szybkim tempie ustępuje z siedlisk w Anglii). W ochronę zaangażowani są zwyczajni ludzie, którzy na co dzień z motylami niewiele mają wspólnego. Przeciętny obywatel jest dobrze poinformowany i stanowi oczko w rozległej sieci obserwacji motyli. Niezwykłe jest olbrzymie zainteresowanie w okresie lotu konkretnych gatunków. Stanowiska – nawet motyli skrajnie zagrożonych w Anglii jak P. machaon czy S. pruni) – są powszechnie znane i upublicznione, z określeniem lokalizacji co do konkretnej łąki i pola (bo tam każdy skrawek ziemi ma swoją nazwę). Mimo to NIE WYSTĘPUJE problem tzw. kłusownictwa entomologicznego!!! Jak tłumaczył mi pewien Anglik, wynika to w dużej mierze z olbrzymiego zainteresowania motylami. Trudno trafić np. w miejsce występowania ariona czy atalii (kolejny na skraju wymarcia), gdzie nie byłoby entomologów oraz fotoamatorów. Nie daj panie Boże zobaczyliby wyrostka z siatką, od razu cyk – zdjęcie dokumentujące – i powiadomienie odpowiednich służb. Podobno kolekcjonowanie motyli dziennych w Wielkiej Brytanii przeszło do historii w ten oto sposób. Jeśli chcecie się przekonać, gdzie znaleźć np. H. lucina: http://www.ukbutterflies.co.uk/distribu ... ies=lucina
Na marginesie trzebaby wspomnieć o dużej roli sklepów internetowych, które sprzedają materiał hodowlany zarówno egzotyków, jak i pospolitych gatunków – w modzie jest hodowla pawików, pokrzywników czy pospolitych dostojek. Zachęca się hodowców-amatorów do wypuszczania motyli – w celu zasiedlania przez nie kolejnych siedlisk (antropogenicznych, bo to plaga).
Teraz o mentalności. Jak wiecie, ćmy są najczęściej małe, szare i brzydkie. Wprawdzie nie są przedmiotem szczególnej ochrony (aczkolwiek gatunków pod ochroną nie brakuje), ale… ciem też prawie nikt nie zbiera! Za to bardzo popularne jest kupowanie specjalnych ogrodowych pułapek świetlnych (samołówki żywołowne). Obywatel wystawia takie urządzenie w ogrodzie wieczorem, zaś rankiem sprawdza co mu wpadło. Identyfikuje (łącznie z mikrami, a wątpliwości rozwiewa na specjalnych forach dedykowanych ogrodowym amatorom), spisuje wszystko, ćmom robi fotki i zwraca wolność, zaś informacje umieszcza na Internecie. W ten sposób dzięki tysiącom amatorów powstały mapy rozmieszczenia tak dokładne, że można je publikować na surowo bez zamalowywania zasięgów. Imponuje rozmach i historia, nawet skrajnie rzadkie migranty miewają po kilkadziesiąt rekordów. Analiza takich danych to czysta przyjemność i na takiej podstawie dopiero można wyciągać słuszne wnioski o ew. ekspansji, regresie, migracjach i fluktuacjach. Zobacznie sami: www.ukmoths.org.uk
Zdjęcia dokumentujące znaleziska można znaleźć na prywatnych stronach albo na internetowych serwisach fotograficznych. Jeden z nich przeszukałem, mając na celowniku fotoamatorów robiących zdjęcia m.in. sówkom, miernikowcow i mikrom – co by sugerowało jak gdyby „wyższy poziom” entomologicznej pasji (nadzieja, że mamy do czynienia z badaczem, a nie laikiem jako tako). Odpowiedzi były dość szokujące. NIKT nie kolekcjonował ciem! W większości dostawałem wyjaśnienia w kilku zdaniach. Na ogół ludzie twierdzili, że dokumentacja fotograficzna wystarczy (dziś każdy ma aparat), zaś zbieranie długich serii okazów dawno odeszło do lamusa – w końcu to XXI wiek! Uczniowi czy studentowi entomologii do nauki wystarczają dobrej jakości fotografie (wypowiedź jednego z badaczy). Wielu ludzi też ostrzegało przed publikacją wszelkich ogłoszeń na forach internetowych – podobno w ogóle na motylkarzy tzw. zbierający bardzo krzywo się patrzy.
Z drugiej strony w Wielkiej Brytanii istnieje dość odmienny trend – można w łatwy sposób nabyć b. stare okazy wielu motyli, o wartości niezwykle historycznej. Np. czerwończyka nieparka łowionego w Anglii na początku XX wieku – mając na uwadze że ten motyl wyginął (a próby reintrodukcji kończyły się niepowodzeniem), jest to trochę dziwne. Niedawno sam odkryłem że mam w zbiorze okaz pazia królowej spp. britannicus z… 1929 roku! Dostałem go jako dziecko od wujka-Anglika, który go kupił w jakimś sklepiku w Londynie, za grosze.
Czy to w ogóle możliwe, żebyśmy w Polsce zrezygnowali z tworzenia kolekcji i żeby badanie motyli ograniczyło się do stawiania samołówek lub ekranów i polowania na ćmy z aparatem? Czy możliwe jest zainteresowanie tak sporej części społeczeństwa kwestią ochrony przyrody? Wyobrażacie sobie Kowalskiego stawiającego samołówkę w ogródku? A może nie byłoby nam to na rękę gdyby stanowisko oriona w Kazimierzu Dolnym wiosną zalały setki fotografów?
Takie oto refleksje mnie nachodziły ostatni, bo uświadomiłem sobie jak bardzo miewamy ograniczoną wyobraźnię i jak różne oblicza bywają tej entomologii.
Pozdrawiam jesiennie
Już wyjaśniam o co chodzi.
Od dawna interesowałem się motylami dziennymi ogólnie rzecz biorąc Europy Zachodniej, a w szczególności Wysp Brytyjskich. Niedawno zacząłem też analizować faunę nocnych. Dość ciekawe wyniki (rozbieżności między tym co u nas pospolite/rzadkie a u Brytyjczyków) zachęciły mnie do skontaktowania się z tamtejszymi entomologami. Wiele osób już wcześniej znałem więc zawsze mogłem liczyć na opinię w różnych sprawach. W ubiegłym tygodniu odkryłem jednak coś, co ich niezwykle różni chyba od całej reszty Europy.
Wiecie zapewne że z dziennymi w Wlk. Brytanii nie jest najlepiej. Powstały specjalne organizacje (np. National Trust) które specjalizują się w ochronie przyrody. Prowadzi się na szeroką skalę programy restytucji i reintrodukcji (słynna reintrodukcją modraszka ariona, który wyginął w 1979, oraz przeplatki aurinii, która w szybkim tempie ustępuje z siedlisk w Anglii). W ochronę zaangażowani są zwyczajni ludzie, którzy na co dzień z motylami niewiele mają wspólnego. Przeciętny obywatel jest dobrze poinformowany i stanowi oczko w rozległej sieci obserwacji motyli. Niezwykłe jest olbrzymie zainteresowanie w okresie lotu konkretnych gatunków. Stanowiska – nawet motyli skrajnie zagrożonych w Anglii jak P. machaon czy S. pruni) – są powszechnie znane i upublicznione, z określeniem lokalizacji co do konkretnej łąki i pola (bo tam każdy skrawek ziemi ma swoją nazwę). Mimo to NIE WYSTĘPUJE problem tzw. kłusownictwa entomologicznego!!! Jak tłumaczył mi pewien Anglik, wynika to w dużej mierze z olbrzymiego zainteresowania motylami. Trudno trafić np. w miejsce występowania ariona czy atalii (kolejny na skraju wymarcia), gdzie nie byłoby entomologów oraz fotoamatorów. Nie daj panie Boże zobaczyliby wyrostka z siatką, od razu cyk – zdjęcie dokumentujące – i powiadomienie odpowiednich służb. Podobno kolekcjonowanie motyli dziennych w Wielkiej Brytanii przeszło do historii w ten oto sposób. Jeśli chcecie się przekonać, gdzie znaleźć np. H. lucina: http://www.ukbutterflies.co.uk/distribu ... ies=lucina
Na marginesie trzebaby wspomnieć o dużej roli sklepów internetowych, które sprzedają materiał hodowlany zarówno egzotyków, jak i pospolitych gatunków – w modzie jest hodowla pawików, pokrzywników czy pospolitych dostojek. Zachęca się hodowców-amatorów do wypuszczania motyli – w celu zasiedlania przez nie kolejnych siedlisk (antropogenicznych, bo to plaga).
Teraz o mentalności. Jak wiecie, ćmy są najczęściej małe, szare i brzydkie. Wprawdzie nie są przedmiotem szczególnej ochrony (aczkolwiek gatunków pod ochroną nie brakuje), ale… ciem też prawie nikt nie zbiera! Za to bardzo popularne jest kupowanie specjalnych ogrodowych pułapek świetlnych (samołówki żywołowne). Obywatel wystawia takie urządzenie w ogrodzie wieczorem, zaś rankiem sprawdza co mu wpadło. Identyfikuje (łącznie z mikrami, a wątpliwości rozwiewa na specjalnych forach dedykowanych ogrodowym amatorom), spisuje wszystko, ćmom robi fotki i zwraca wolność, zaś informacje umieszcza na Internecie. W ten sposób dzięki tysiącom amatorów powstały mapy rozmieszczenia tak dokładne, że można je publikować na surowo bez zamalowywania zasięgów. Imponuje rozmach i historia, nawet skrajnie rzadkie migranty miewają po kilkadziesiąt rekordów. Analiza takich danych to czysta przyjemność i na takiej podstawie dopiero można wyciągać słuszne wnioski o ew. ekspansji, regresie, migracjach i fluktuacjach. Zobacznie sami: www.ukmoths.org.uk
Zdjęcia dokumentujące znaleziska można znaleźć na prywatnych stronach albo na internetowych serwisach fotograficznych. Jeden z nich przeszukałem, mając na celowniku fotoamatorów robiących zdjęcia m.in. sówkom, miernikowcow i mikrom – co by sugerowało jak gdyby „wyższy poziom” entomologicznej pasji (nadzieja, że mamy do czynienia z badaczem, a nie laikiem jako tako). Odpowiedzi były dość szokujące. NIKT nie kolekcjonował ciem! W większości dostawałem wyjaśnienia w kilku zdaniach. Na ogół ludzie twierdzili, że dokumentacja fotograficzna wystarczy (dziś każdy ma aparat), zaś zbieranie długich serii okazów dawno odeszło do lamusa – w końcu to XXI wiek! Uczniowi czy studentowi entomologii do nauki wystarczają dobrej jakości fotografie (wypowiedź jednego z badaczy). Wielu ludzi też ostrzegało przed publikacją wszelkich ogłoszeń na forach internetowych – podobno w ogóle na motylkarzy tzw. zbierający bardzo krzywo się patrzy.
Z drugiej strony w Wielkiej Brytanii istnieje dość odmienny trend – można w łatwy sposób nabyć b. stare okazy wielu motyli, o wartości niezwykle historycznej. Np. czerwończyka nieparka łowionego w Anglii na początku XX wieku – mając na uwadze że ten motyl wyginął (a próby reintrodukcji kończyły się niepowodzeniem), jest to trochę dziwne. Niedawno sam odkryłem że mam w zbiorze okaz pazia królowej spp. britannicus z… 1929 roku! Dostałem go jako dziecko od wujka-Anglika, który go kupił w jakimś sklepiku w Londynie, za grosze.
Czy to w ogóle możliwe, żebyśmy w Polsce zrezygnowali z tworzenia kolekcji i żeby badanie motyli ograniczyło się do stawiania samołówek lub ekranów i polowania na ćmy z aparatem? Czy możliwe jest zainteresowanie tak sporej części społeczeństwa kwestią ochrony przyrody? Wyobrażacie sobie Kowalskiego stawiającego samołówkę w ogródku? A może nie byłoby nam to na rękę gdyby stanowisko oriona w Kazimierzu Dolnym wiosną zalały setki fotografów?
Takie oto refleksje mnie nachodziły ostatni, bo uświadomiłem sobie jak bardzo miewamy ograniczoną wyobraźnię i jak różne oblicza bywają tej entomologii.
Pozdrawiam jesiennie